Nie tylko na zewnątrz, ale także w domach – smog truje nas wszędzie. To wyniki pomiarów stężenia pyłów przeprowadzonych przez Krakowski Alarm Smogowy.
Na początek dobra wiadomość: czwartkowa wiosenna aura spowodowała, że krakowianie oddychali powietrzem, a nie pyłami. Normy szkodliwych substancji spadły i przez cały dzień nie przekraczały dopuszczalnych norm. Jednak jeszcze na początku miesiąca, a nawet kilka dni temu normy stężenia pyłu PM 10 przekroczone były nawet trzykrotnie. A przynajmniej tak wskazywały trzy stacje pomiarowe Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska umieszczone przy al. Krasińskiego, przy ul. Bulwarowej i na Kurdwanowie. Okazuje się jednak, że w niektórych częściach Krakowa jest znacznie gorzej. Działacze KAS przemierzali w marcu miasto z pyłomierzami. Co wyniknęło z ich pomiarów? Rozmowa z Andrzejem Gułą, działaczem KAS.
Dominika Wantuch: Przez kilka dni mierzyliście stężenie pyłu PM2,5 i PM10 w różnych miejscach Krakowa. Gdzie dotarliście?
Andrzej Guła: Mierzyliśmy stężenia pyłów w Borku Fałęckim, w Bronowicach. Byliśmy na spacerze na Ruczaju i w centrum miasta. Sprawdzaliśmy stężenia pyłów na zewnątrz i w pomieszczeniach, w domach. Przez dwa dni pyłomierz włączony był non stop, więc obserwowaliśmy, jak te wskaźniki rosną i spadają.
Coś was zaskoczyło?
– Po pierwsze, stężenia w różnych częściach Krakowa przekraczają normy bezpieczne dla zdrowia nawet kilkukrotnie. Jednej nocy pyłomierz wskazywał stężenia na poziomie 600-800 mikrogramów na metr sześcienny, co można porównać do stężeń panujących w bardzo zanieczyszczonych miastach chińskich.
Ale to nie oznacza, że pomiary WIOŚ kłamią?
– Absolutnie nie, to jest naturalne, choć oczywiście przerażające. Nasze czujniki zlokalizowane były dużo bliżej od źródeł zanieczyszczeń. Np. na placu zabaw w Bronowicach normy były przekroczone kilkukrotnie, bo w okolicy dwa domy paliły, czym popadnie, i dymiły wprost na plac. W tym samym czasie na Rynku powietrze było dużo lepsze. Ale dzieci na placu karmione były trującą mieszanką.
Te pomiary, bardzo lokalne, pokazujące, jak wygląda sytuacja w konkretnych miejscach, dadzą ludziom do myślenia i zachęcą do zaprzestania palenia w piecach?
– Chciałbym. Tym bardziej że sytuacja wygląda naprawdę źle. Z naszych badań wyniknęło na przykład, że na osiedlach domów jednorodzinnych powietrze jest dużo bardziej trujące niż w skupiskach bloków podłączonych do miejskiej sieci ciepłowniczej. Obserwowaliśmy, jak to stężenie rośnie.
I jakie wysnuliście wnioski?
– Zaczęliśmy obserwację w godzinach wczesnopopołudniowych, gdy stężenie pyłu PM2,5 wynosiło ok. 50 mikrogramów na metr sześcienny. Tak było aż do późnego popołudnia. Wtedy widzieliśmy i czuliśmy, jak stężenie rośnie, nawet do 800 mikrogramów. Z kominów zaczęły unosić się ciemne chmury dymu…
Mieszkańcy wrócili z pracy i zaczęli grzać?
– Tak. I to zanieczyszczenie było zwyczajnie czuć. A ponieważ na osiedlach domów jednorodzinnych zagęszczenie i liczba pieców jest dużo większa, więc i zanieczyszczenia są wyższe.
Badania robiliście na zewnątrz czy w mieszkaniach?
– I to jest właśnie najgorsze: niebezpieczny dla zdrowia pył jest zarówno na zewnątrz, jak i w domu. Nawet szczelnie zamknięte okna nie gwarantują, że wdychamy czyste powietrze. Podczas jednego z pomiarów na zewnątrz pyłomierz wskazywał stężenie pyłu PM10 na poziomie 600 mikrogramów na metr sześcienny. W tym czasie w środku stężenie wynosiło 300 mikrogramów. Lepiej, ale wciąż bardzo źle.
Jak rozwiązać ten problem?
– Wymiana pieców to podstawa. Ale w badane przez nas miejsca często nie dociera sieć MPEC i mieszkańcy skazani są na ogrzewanie gazowe albo elektryczne. Dlatego powinniśmy inwestować w termomodernizację, która pozwoli oszczędzić energię, zatrzymać ciepło. Ograniczanie niskiej emisji musi być wielotorowe i kompleksowe.
Tekst ukazał się na łamach lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej" w dniu 21.03.2014.